Według liberalnych ekonomistów podstawą i gwarantem sprawnej gospodarki jest wolny rynek. W powszechnej opinii jeśli rząd dokonuje jakiejkolwiek interwencji to nie pozwala zasobom być najefektywniej użytymi. Jednak prawdą jest, że wolny rynek nie istnieje. Każdy z nich funkcjonuje w pewnych ramach instytucjonalnych, które skutecznie zawężają pole działania aktorów ekonomicznych. Faktem jest, że każdy, nawet wolnorynkowy polityk, ma jakieś polityczne motywacje, a nawet zmniejszenie regulacji jest ingerencją w rynek.
Margines naszego przyzwolenia na ingerencję w rynek zmieniał się na przestrzeni lat. Jeszcze w XIX ustawa zakazująca pracy dzieci postrzegana była jako skandal i atak na możliwość wolnego zawierania umów. Dzisiaj ograniczeń w zatrudnianiu nieletnich wcale nie uważamy za ingerencję w wolny rynek, a oczywistość. Pakiet reform liberalizujących rynek do tego stopnia, że dzieci znów mogłyby pracować po 12 godzin byłby skandaliczny nawet dla tych, którzy wyznają leseferyzm. Regulacje rządowe zawsze do jakiegoś stopnia ingerowały w rynek. Wolność rynku jest zatem problematyczną kwestią.
Pewne normy, które na początku budziły zastrzeżenia, po pewnym czasie stają się dla nas niezauważalne. Przykładem są regulacje na rzecz ochrony środowiska. Większość z nas uważa je dziś za naturalne i nie widzimy ich jako atak na wolność rynku. Po pewnym czasie akceptujemy prawomocność pewnych regulacji do tego stopnia, że ich więcej nie zauważamy. Wiele aspektów działalności gospodarczej reguluje po prostu polityka, czy tego chcemy czy nie. I nie chodzi tu tylko o takie kwestie jak płace czy stopy procentowe.
Doktryna głosząca wolność rynkową opiera się na założeniu, że występuje na nim równość podmiotów. Czy naprawdę tak jest? Pod względem czysto prawnym istotnie tak jest. Jednak prawdą jest, że osoba postawiona w gorszej sytuacji materialnej, znajdująca się np. pod przymusem ekonomicznym ma znacznie ograniczoną możliwość negocjacji warunków. Czy kapitalistom naprawdę zależy na zaspokojeniu potrzeb konsumenta na jak najbardziej korzystnych dla niego warunkach? To też okazuje się być mitem. Konsumenci są w stanie zapłacić więcej za tzw. towary deficytowe (takich, których brakuje na rynku) i sprzedawcy nierzadko z tego korzystają, podnosząc ceny. Najlepszym przykładem są maseczki. Przed pandemią były bardzo tanie, jednak gdy niebotycznie wzrosło na nie zapotrzebowanie, ceny także poszybowały w górę. Wolny rynek, na którym głównym wyznacznikiem skuteczności działalności jest zysk, zawsze prędzej czy później, ze względu na dobro społeczne, prowadzi do regulacji. W istocie nigdy w historii nie było całkowicie wolnego rynku.
Sytuacja ta jest przyczyną pewnej debaty: co jest ważniejsze? wolny czy sprawiedliwy handel? Jest on przestrzenią sporu na temat wartości moralnych i decyzji politycznych. Ekonomia schodzi tu na drugi plan, ponieważ modele ekonomiczne nie są w stanie dostarczyć odpowiedzi na to, jakie są granice przyzwoitości. O tym, co jest konieczną interwencją, decyduje w dużej mierze czyjaś opinia. Historia kapitalizmu jest w istocie ciągłą walką o granice rynku. Wiele rzeczy, które kiedyś były dopuszczalne, zostały zabronione na mocy politycznych decyzji, które interweniowały w przebieg procesów rynkowych. Duża jest w tym rola reformatorów społecznych.
Granic rynku nie da się określić w sposób obiektywny. W tym sensie ekonomię można postrzegać jako pewną praktykę polityczną, a nie niepodważalną naukę. Uznanie tych faktów jest koniecznym krokiem do tego, by zrozumieć system kapitalistyczny i rządzące nimi prawa.